Polskie Porty Otwartego Morza „Rzeszowiak” 25.08-02.09.2021 cz2

Można powiedzieć, że w Świnoujściu rozpoczęliśmy drogę powrotną, czyli szybkie poranne  wyjście z mariny i znowu na morzu. Pytanie wygłodniałej załogi czy teraz to już naprawdę płyniemy do Kołobrzegu? Tak kochani, ale po drodze wpadniemy na chwilkę do Dziwnowa.
 
 

Dzień piąty (niedziela).
Fajnie tylko, że Dziwnów powitał nas nieprzeciętną zlewą. Zadośćuczynieniem było miejsce cumowania. Wyobraźcie sobie pełnomorski stalowy jacht zacumowany w szuwarach jak niegdyś omega na mazurach. Aura nie pozwoliła na zwiedzanie więc po krótkim postoju na przysłowiowe frytki, wymknęliśmy się z pod opieki bosmana na morze.
Po całodziennej żegludze późno w nocy dopłynęliśmy do Kołobrzegu. Przyczepiliśmy się do brzegu byle dotrwać do rana i jak się rozjaśni będziemy szukać lepszej miejscówki. 
 
Dzień szósty (poniedziałek).
 
Pierwsza rzecz rano to znalezienie nowego miejsca postoju, no i jest, ciasne manewrowo ale najlepsze miejsce w porcie jakie można sobie wymarzyć czyli najbliżej bosmana, najbliżej toalet 
i najbliżej miasta. Rano manewry prze parkowania, chociaż szkoda było tracić towarzystwo zacumowanego obok ORP Iskra.
Po śniadaniu wypad na miasto, załoga rzuciła się na Kołobrzeg, pochłanialiśmy ulicę za ulicą, kościół za kościołem, lodziarnię za lodziarnią. Brakowało nam tego luziku, który okazał się jeszcze bardziej „nasz”, gdy po analizie prognozy oznajmiłem przyjaciołom, że dzisiaj nie wypływamy. W czasie popołudniowych spacerów udaliśmy się na główki portu podziwiając jak potężne fale rozbijają się o falochron wzbudzając wielometrowej wysokości pióropusze wody.
Kołobrzeg, piękny kurort z niezliczonymi sanatoriami i mimo, że koniec sezonu to z mnóstwem kuracjuszo - wczasowiczów na ulicach, deptakach i plażach.
 
Dzień siódmy (wtorek)
 
Wychodzimy bez pośpiechu mimo, że morze jest jeszcze mocno wzburzone. Do pokonania mamy tylko 33 mile do Darłowa. Po fajnej żegludze, dwoma halsami, widzimy główki portu.
Darłowo ma wąskie i niebezpieczne wejście w główki. Sztormu nie było ale przy wietrze wiejącym z siłą 6oB wejście wymagało pełnego skupienia. Zwłaszcza, że kilka dni wcześniej przy sztormowej pogodzie szukający schronienia jacht z niemiecką załogą rozbił się tu o główki portu. Po wpłynięciu do awanportu proszę Kapitanat o otwarcie mostu zwodzonego aby wpłynąć do mariny. Niezapomniane uczucie jak most się rozsuwa otwierając drogę dla „Rzeszowiaka” 
i zamykając przejście dla pieszych, a Ci wszyscy zatrzymani patrzą tylko na nas.
Resztę dnia mamy dla Darłowa, gdyż musimy tutaj przeczekać do godziny 23-ej.  Wychodzimy punktualnie tak aby o 2-jej w nocy wpłynąć w otwierającą się, na 5 godzin dla żeglugi, strefę wojskową. Tym razem nie chcę nadkładać drogi i opływać strefy ponieważ bezpośrednio za nią jest nasz następny cel – Ustka.
 
Dzień ósmy (środa).
 
O godz. 05:23 przez ujście rzeki Słupi wchodzimy do Ustki a tu pierwsze atrakcje. Wybudowana w 2013r. obrotowa, o ciekawej konstrukcji i niezwykle kolorowo oświetlona, kładka dla pieszych naprzemiennie otwierana i zamykana, w nocy jest otwarta dla statków, więc wpływamy do portu bez przeszkód obok świecącej jeszcze latarni morskiej z podestem widokowym. 
Ustka, duży port rybacki, handlowy, wojskowy i jachtowy. Miasto nastawione na turystów. Znane ze zlokalizowanego na zachodnim brzegu portu targu rybnego oraz wielu atrakcji dla odwiedzających. Takich jak: piękne usteckie plaże, wspomniana latarnia, nowa tężnia, słynny niedawno „Stawek Upiorów” czy też,  jak niemalże w każdym polskim porcie, galeony pirackie gotowe do zabrania szuwarowców na przejażdżkę morską. Po chwili wytchnienia zgłaszam przez VHF obsłudze kładki godzinę wyjścia i żegnamy Ustkę  po południu obierając kurs na Hel. Żegluga przebiegała normalnie tak jak zwykle czyli raz silnik, raz żagle, tak aby każda wachta miała co robić. Dzięki pomocy Neptuna zaczęło dobrze wiać i już o 03-ciej w nocy albo jak kto woli nad ranem w czwartek wpłynęliśmy do portu Hel. Jak widać noc nas lubiła na tym rejsie ze względu na manewry i żeglugę. Dla niewtajemniczonych, żeglujemy i w dzień i w nocy, porty są otwarte 24h/dobę, stąd światła „pozycyjne” na statkach i światła nawigacyjne na lądzie. Czasami łatwiej nam się odnaleźć na morzu w nocy niż w dzień, bo jak mawiał mój nauczyciel: „jak się ściemni to się rozjaśni”. Po cichutku zacumowaliśmy bezpośrednio obok  „Generała Zaruskiego” i „Bonawentury”.
 
Dzień dziewiąty (czwartek).
 
Hel, byłe miasto militarne, teraz port rybacki i mekka dla wczasowiczów. Generalnie port wyjścia i wejścia dla jachtów wypływających i wracających z Bałtyku. Najbardziej urokliwe miasto na trasie naszego rejsu. Ja jak i inni mają wiele fajnych wspomnień z tego miejsca. Mimo końca sezonu masa turystów, tych  wypoczywających na Półwyspie Helskim jak i tych przywożonych Białą Flotą z Gdyni. „Rzeszowiak” był często oglądanym z zaciekawieniem jachtem. 
Na dzień dobry, spotkanie z kolegą Tadziem, oficerem na "Generale Zaruskim", potem wymarsz na miasto. Po szybkim zwiedzaniu głównej ulicy wychodzimy z portu i opuszczamy Hel. Niekorzystne warunki wiatrowe nie dały nam szans na dojście do Jastarni i Pucka, za to były wyśmienite na kierunek Gdynia, Sopot i Gdańsk. Nawet nie wiecie z jaką radością i ile miał zabawy stojący za sterem Marek Sz. Przy 6oB  sterował „Rzeszowiakiem” jak rumakiem. Tym sposobem pokazaliśmy się w Gdyni,
w nowej marinie na końcu sopockiego molo
oraz w Gdańsku. Szczytem naszych marzeń po Mrzeżynie było centrum Gdańska, co się nam udało. Na zakończenie rejsu płynąc do centrum Gdańska, poprzez całą infrastrukturę portową, mijaliśmy się z potężnymi statkami, aż dotarliśmy. Tu w centrum miasta niemalże pod Żurawiem „Rzeszowiak” zatoczył kilka kręgów co wywołało niezwykłą radość turystów spacerujących brzegami kanału. Po autoprezentacji „Rzeszowiak” odpłynął z powrotem w kierunku Zatoki Gdańskiej.
Wychodzimy z portu Gdańsk i to znów po zmroku. Niby nic nowego ale w czasie radiowej komunikacji z kapitanatem portu dostałem informację abym uważał na duży statek wpływający do portu, asekurowany przez cztery holowniki. OK, tak, zrozumiałem, dobrze, będę uważał odpowiedziałem. Aż tu oczy mi prawie wyszły z orbit jak zbliżając się do jednej z „obrotnic” nagle przestałem widzieć z przodu jakiekolwiek światła brzegowe, co jest zgrane? Przed nami jakaś szara masa ( jest już noc). Rozjaśniło się jak podniosłem wzrok a nad nami na wysokości dwóch naszych masztów światełko zielone i czerwone. Tak, to był On. Dobrze, że nie płynęliśmy środkiem tylko swoją stroną, lekkie ustąpienie na prawo, bo On jest z grubszej blachy, i po kłopocie. Tak też pożegnaliśmy miasto i port Gdański. Obrałem kierunek na Górki Zachodnie. Wchodząc  o 23-ej do portu wyjścia czyli Mariny Jachtklubu Stoczni Gdańskiej w Górkach Zachodnich, szczęśliwie zakończyliśmy piękny rejs „Porty Polskiego Wybrzeża” w zróżnicowanych warunkach pogodowych i bez strat osobowych oraz sprzętowych.
J.Ś.