S/Y RZESZOWIAK - wspomnienia z wyprawy na Spitsbergen 2014

Rzeszowiak przypłynął do Górek Zachodnich kończąc ostatni etap wyprawy na Spitsbergen. Przepłynął ponad 6 tys. mil morskich , odwiedzając kilkadziesiąt portów. Przez prawie pięć miesięcy był domem dla zmieniających się załóg. Pływał w ciszach i sztormach , w słońcu i we mgle, dając radość z żeglowania prawie setce ludzi. Żeglował bezpiecznie przez Bałtyk, Morze północne , Norweskie, Grenlandzkie i Barentsa. Wraz z nim odwiedziliśmy wiele fascynujących miejsc.

Każdy etap dawał możliwość poznania czegoś nowego, przeżycia prawdziwej przygody, przede wszystkim zaś pozwalał na obcowanie z morzem. Dla wielu uczestników przeżyte na Rzeszowiaku chwile pozostaną w pamięci na zawsze, dla niektórych ta wyprawa już stała się rejsem życia.Powoli nadchodzi czas wspomnień. Wracamy więc do tych niezapomnianych przeżyć w krótkich fragmentach relacji poszczególnych załóg:

Etap I   - Górki Zachodnie – Thyboron

Krótki postój na Bornholmie , kanał Folsterbo, Kopenhaga i … w dół na Wielki Bełt – tam nas jeszcze nie było. I tu się zaczęło – głębokości do 10 metrów wytrzymuję bez problemów, ale poniżej 4 , to już mnie nosi. A tu wszędzie tyle. Żeby było ciekawiej , przeważnie około metra poniżej mapy. Wiatr wydarł wodę . Czytałem w locji, ale co innego czytać, a co innego jechać po takim talerzu. Na dodatek prądy – w pewnym momencie ster przestaje słuchać , jacht staje się lekki i nic nie daje kręcenie kołem. Patrzę na ślad rysowany na ploterze – jacht cofa się ! A log pokazuje jeszcze półtora węzła. Dziwne uczucie – dla pewności odpalamy silnik i trochę kontroli udaje się odzyskać. Do Stubbekobing podchodzę trzy razy – wejście wiedzie prostopadle, a potem wzdłuż nabrzeża. Tam, gdzie mapa pokazuje trzy i pół metra jest dwa dwadzieścia .Krok po kroku posuwamy się do przodu , ale brawury wystarcza tylko do metr dziewięćdziesiąt. Dalej już musi zapanować rozsądek , kto wie czy nie będzie jeszcze płycej. A jeśli nawet uda się prześlizgać, to kto zagwarantuje, że woda utrzyma swój poziom, albo nie zacznie mocniej falować ? Wycofujemy się więc, i klucząc wśród płycizn płyniemy dalej. Dobrze po północy wchodzimy do Nyborga – też płytko, ale bezpiecznie. Tylko miejsca mało , ciasno jak diabli, trzeba wykręcić w miejscu i na styk przecisnąć się między dalbami, odbijacze prasują się jak naleśniki. Ale stoimy i wreszcie da się pospać….
Autor : kpt. Bogdan Bednarz

Etap II   - Thyboron – Trondhaim

Popłynęliśmy...Pogoda z jednej strony łaskawa, bo wiało 4-5 ale za to dokładnie "w mordę", czyli na silniku. W sumie założenie było takie by przeskoczyć do Stavanger co pozytywnie ustawi cały dalszy ciąg wycieczki. Niestety fala i pogoda miała swój plan na nasz rejs. Przez pierwsze 36 godzin pogoda oddzielała "chłopców od mężczyzn"...by podtrzymać morale i zdrowie załogi weszliśmy do Egersund. Przesympatyczne miasteczko, z ładnym porcikiem, małymi domkami. nocleg za 200 Nk. Ciąg dalszy wymyśliliśmy do Tau, maleńkiego porciku na NE brzegu fiordu , by następnego dnia autobusem pojechać na wycieczkę na Preikistolen. Wycieczka piękna, co potwierdzają nie tylko kozice górskie, a 2 godzinny spacer w jedną stronę obfitował w pot, "ciche mięso" pod nosem i wspaniałe widoki. Sama "półka"..... absolutnie wspaniałe przeżycie a widok z tych pozostających w głowie do końca życia. Zejście też fajne, zakończone wodą mineralną z lodówki i piwem z plecaka. Super.
W godzinach popołudniowych przeskok 2 godzinny do mariny Stavanger. Tam szukaliśmy miejsca, bo w marinie miejskiej nie było sanitariatów, ani prądu, a i w nocy miało podpłynąć jakieś "miasto" 4 tysięczny cruiser.
Miejsce znaleźliśmy ostatecznie w marinie gościnnej przy Oil Museum. Tradycyjne 200 Nk (co wejdzie już nam w nawyk). i sanitariaty - niestety zajęte przez lokalnych Romów….
Autor : kpt. Mariusz Magoń

Etap III   - Trondhaim – Tromso

Każdy miał swój plan na to miejsce - ja spałem, część pontonem popłynęła na ryby, jeszcze inni zwiedzali. Po ogólnej regeneracji i zjedzeniu kolacji i śniadania rybnego wyruszyliśmy w dalszą drogę - na północ, z silnym postanowieniem nakręcenia kilku mil.
Po drodze RYBY. Po kilku zarzuceniach trzeba było przerwać łowienie bo nie sposób było zagospodarować takiej ilości towaru. Po około dobie "natknęliśmy" się na wyspę Lovund. Trudno jej nie zauważyć bo właściwie składa się z jednej wysokiej na 625 m góry, u podnóża której znajduje się wioska. Wyspa ma powierzchnię 4,9 km. kw. i zamieszkuję ją około 400 mieszkańców oraz niezliczona ilość maskonurów, które mają w górze swoje miejsca lęgowe.
Po zacumowaniu, już wdrapywaliśmy się na górę, ale na przeszkodzie stanęła nam ... restauracja, otwarta mimo północy. Jak miło posiedzieć przy piwku, z widokiem na nie zachodzące słońce i na krzątającą się szwedzką ( jak się okazało) kelnerkę.
Nazajutrz kurs na lodowiec Svartisen. Po drodze przekroczyliśmy koło podbiegunowe. Wspólne zdjęcie, szampan i chwila zadumy. We fiordzie mgła, że po raz pierwszy włączamy radar….
Autor : kpt. Paweł Szczerba

Etap IV - Tromso – Bodo

Płyniemy na Lofoty,których szczyty doskonale są widoczne przy słonecznej pogodzie. Korzystamy z silnego baksztagowego wiatru ,prędkość ponad 8 węzłów. Znów w "nocy" o 0145 zacumowaliśmy w Trollfiordzie. Prawie pionowe ściany skalne, spadające wodospady z topniejącego śniegu ,zieleń w dolinach i cisza ,to są pierwsze nasze wrażenia. O 4 rano rusza w góry Maciek ,dociera aż do jeziorka, z którego płynie woda zasilająca małą elektrownię wodną i pustej chatki-schroniska, ale zaopatrzonego na potrzeby zbłąkanego turysty. Załoga spaceruje wzdłuż brzegów fiordu ,co przy niskiej wodzie jest ułatwione. Po południu uczta ze złowionych wcześnie ryb ,które zostały przyrządzone na stojącym na brzegu grillu. Połowy ryb były dużą atrakcją dla załogi , wspaniale urozmaicały jadłospis. Największa złowiona ryba miała ok.15 kg. Zegnamy piękne krajobrazy fiordu i płyniemy do mariny w Svolvaer w stolicy Lofotów. Miasto jest większe ,z dość dużym portem do którego często latem zawijają statki wycieczkowe. To także duży ośrodek rybołówstwa, jak zresztą całe Lofoty są od dawna terenem intensywnych połowów dorszy/styczeń do kwietnia/ ,które po wysuszeniu /tzw.stockfish/eksportuje się do Włoch i krajów na południu Europy. Pogoda jest piękna, słońce i zadziwiająco wysoka temperatura, jednak północny wiatr nie pozwala zapominać, że jesteśmy na szerokości ok.68 N……
Autor : kpt. Marian Wilusz

Etap Va   - Bodo – Tromso

Teraz czas na postawienie wszystkich żagli – oczywiście wystarcza spinaker, bo reszta tylko przeszkadza. No ale zdjęcia , zdjęcia muszą być – więc najpierw wszystko w dół , potem spinaker na top, dalej grot i bezan , teraz na stalowym stropiku fok , a na dobicie kawałek genui robiącej za kliwer. Bączek za burtę , fotoreporter i woźnica do środka , załoga w galowe mundurki – w takim garniturze jeszcze Rzeszowiaka nie było. Trochę chłopaków pobujało na fali, ale dzielnie krążyli dookoła pstrykając ile wlezie. Najwięcej obciętych masztów, kawałków burt i fragmentów żagli, ale kilka zdjęć galantnych też wyszło – pięknie. 
Idziemy do góry mapy, jak przystało na te wysokości trochę deszczu i chmur. Chłodno – no przecież to północ. Przydadzą się cieplejsze szmatki. Los jednak postanowił być łaskawszy – po pierwszej nocy ( czy dniu ) wszystko się przeinacza. Temperatura idzie grubo ponad dwadzieścia stopni , słońce nie chowa się za chmury , wiaterek łagodny i cieplutki , zdzieramy sztormiaki, potem koszule i spodnie. Dla przyzwoitości przy wejściu do portów odziewamy się elegancko…..
Autor : kpt. Bogdan Bednarz

Etap Vb

Płyniemy w stronę czoła lodowca omijając coraz gęściej usiane kilkumetrowe odłamy zanurzone w coraz ciaśniejszym paku. Wiatr zatrzymał całe to towarzystwo przed lodowcem, ubił w wąskim worku zamykając jedyną drogę wyjścia. Stoimy w środku pola lodowego, wszędzie biało, lód syczy i trzaska, odbijając promienie słońca. W odległości 300-400m niebieskie czoło lodowca, oddzielone od nas zwartą, białą powierzchnią. Dla tego widoku warto było tutaj przypłynąć , choćby już nic więcej nie miało nas spotkać. Po godzinie z żalem odwracamy jacht i wolno torujemy drogę wśród lodowego złomu odpychając bambusowymi tyczkami co większe kawały. Teraz dużo trudniej, bo lekki wiaterek cały czas konsekwentnie zbijał lód i to co jeszcze godzinę temu było luźne, teraz stało się dość zwartym pakiem. Wychodzimy w końcu i już bez przeszkód opuszczamy Hornsund kierując się na północ . Jeszcze raz wywołuję stację dziękując za gościnę, stawiamy spinakera, który wypełnia się tężejącym południowozachodnim wiatrem...
Autor : kpt. Bogdan Bednarz

Całość relacji można znaleźć tutaj : http://forum.zegluj.net/viewtopic.php?f=39&t=19146

Dziękuję wszystkim kapitanom za rozważne prowadzenie jachtu i trud jaki włożyli, aby zapewnić bezpieczeństwo swoim załogom. Wszystkim uczestnikom życzę miłych wspomnień. Do zobaczenia na pokładzie Rzeszowiaka w przyszłym sezonie!

Bogdan Bednarz
Wiceprezes ROZZ ds. Morskich